Sezon pisankowy właśnie zakończony. Ostatnie nasze dzieła
sztuki rozprowadziliśmy w Niedzielę Palmową, więc czas zająć się domowymi
sprawami. Jeszcze tylko próba w poniedziałek wieczorem, bo pierwsza
niedziela wypada w pierwszy dzień Świąt.
Wielki Wtorek
Zdążyłam wrócić z pracy do domu i zająć się obiadem, dzwoni telefon.
Pielęgniarka Ania pyta, czy pamiętam, że dziś jedziemy do Pani Ewy? Jeszcze
kilka dni temu pamiętałam, ale dziś? Podobno nasza podopieczna dziś się źle
czuje. Będę po ciebie o 17.30. No to już dziś posprzątałam... Zabieramy z
naszej bazy jakieś gry i jedziemy. W domu pełnym smutku z powodu choroby
ukochanej osoby, rozlegają się śmiechy dwojga dzieciaków, wreszcie tak, jak
powinno być! A kiedy ciężko chora Mama mówi, że jak nas (Hospicjum) długo
nie ma, to tak jakoś smutno, staliśmy się częścią tego domu, jakoś tak milej
na sercu. Wiec, co tam, sprzątanie nie zając, nie ucieknie! Warto było!
Pada pytanie rzucone przez Anię:
- Pojedziesz ze mną w Wielki Czwartek do Pana Edwarda? Jest w ciężkim
stanie. Będzie z nami Ksiądz.
No, co mam powiedzieć?
- Jak mnie zgarniesz prosto z pracy, żebym potem zdążyła na Mszę świętą, to
pojadę.
Wielki Czwartek
Jedziemy. Pani Danusia wita nas na podwórku. Pokrótce opowiada o stanie
męża. Jest przestraszona. Kiedy zobaczyłam chorego, to sama się
przestraszyłam. Sprawdziłyśmy saturację (poziom tlenu we krwi) – 60. Poniżej
90 zalecany jest koncentrator. Córka jedzie po wodę destylowaną na
najbliższą stację benzynową. Pan Edward ma rurkę tracheotomijną i trudno
jest się z nim porozumieć, szczególnie teraz, gdy zdaje się czasami być
nieobecny. Oko silnie czerwone, prawdopodobnie nastąpił w nim wylew. Co
chwila nabiera chałsty powietrza. Na szczęście chory daje znak, że go nic
nie boli. Po podłączeniu koncentratora, poziom tlenu we krwi szybko wzrasta.
Przystępujemy do zmiany opatrunków na nogach, jednocześnie odmawiając razem
z rodziną Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Na koniec chory wraz z Rodziną
przyjął Najświętszy Sakrament, za co Pani Danusia była bardzo wdzięczna! Po
robocie, czas na kanapki i herbatę.
Ania patrząc na mnie pyta:
- A, Monika...
- Nie, nic z tego! - odpowiadam.
- Ale wiesz, o co chciałam zapytać?
- Tak, wiem i dlatego mówię „Nie!”… No dobrze – pada po chwili – gdzie i
kiedy?
- Jutro do Pani Ewy. Pojedziemy z księdzem Markiem.
- Ok (już posprzątałam!).
Wielki Piątek
Kończę dziś wcześniej pracę i idę na Wiejską, po drodze robiąc zakupy.
Jestem na czas. Łapię tylko bułkę w bazie hospicyjnej i ruszamy. Wszyscy
domownicy trochę stremowani wizytą księdza, więc ten daje nam godzinę i nas
opuszcza. W tym czasie Ania podłącza kroplówkę, Wiktoria przymierza
przywiezione przez nas ubrania, a ja razem z Erwinem oglądam Biblię dla
dzieci. Pomyślałam, że w takim dniu, zamiast gier zajmiemy się czymś
poważniejszym i to był strzał w dziesiątkę! A ile radości sprawiły
przywiezione przez nas artykuły spożywcze. Dzieciaki z każdym przychodziły
do pokoju i pokazywały Mamie!
Spowiedź zaczęła się od dzieciaków, a skończyła na mnie. No, bo jak nie
skorzystać ze sposobności, jak konfesjonał tak blisko! Był sakrament
namaszczenia chorych i cała Rodzina przyjęła Najświętszy Sakrament.
Wracamy do bazy. Na mieście korki. Ania podwozi mnie do domu. Zaczyna znowu
padać. Okien to chyba na Święta nie umyję – myślę sobie. Szybko jem obiad,
mając w pamięci tych ludzi, którzy tak bardzo cieszyli się z naszego
przyjazdu i w tym czasie. I litościwy Pan Bóg zaświecił słoneczko, żebym
mogła umyć okna, więc szybciutko wzięłam się za mycie!
Dziękuję, Panie Boże, za ten Wielki Tydzień!.
Wasz korespondent hospicyjny
Monika Wężyk